moskwa pietuszki
Jak uczynić z rwącego potoku pijackiej świadomości Wieni Jerofiejewa zajmujący i dynamiczny współczesny spektakl? – o „Moskwie Pietuszki” w reż. Piotra Siekluckiego z Teatru Nowego w Krakowie pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.
Piotr Sieklucki postanowił zmierzyć się na scenie z legendą tekstu Jerofiejewa. Pijacka odyseja moskiewskiego włóczęgi, który nigdy w życiu nie widział Kremla i za wszelką cenę próbuje wydostać się z przeklętego miasta, by dotrzeć do swej mitycznej krainy „gdzie jaśmin kwitnie rok cały” i gdzie co piątek czekać ma jego Helena – jasnowłose, cudne „półkurwie”.
W poemacie, pośród opisu topografii Moskwy, znajdują się strofy, w których Wienia dzieli się poglądami na specyfikę rosyjskiej duszy, którą można dostrzec w oczach jego rodaków, a której próżno już szukać w spojrzeniach mieszkańców opowiedzianego „handlową metaforą” Zachodu.
Świat, jaki wyłania się z tej opowieści, jest nasycony surrealistycznym poczuciem absurdu, bolesnym bezsensem codziennych zmagań. To świat na opak, niczym w śnie wariata. Jedynym lekarstwem na bezmiar egzystencjalnej porażki, na którą wydaje się skazany człowiek, jest szklaneczka żubrówki, kufelek piwa żygulowskiego czy wreszcie – w chwilach najczarniejszego zwątpienia – Balsam Kanaański. Denaturat, ciemne piwo, oczyszczona politura.
Rytm przedstawienia, czy może raczej koncertu, wyznaczają kolejne pieśni. Sieklucki w rosyjskiej piosence odnajduje się świetnie, zaskakuje warsztatem wokalnym, świetne instrumentarium dopełnia całości.
Wędrówkę Wieni znaczą kolejne upadki. Dworzec Kurski, Sierp i Młot, Karaczawo, Czuchlinka i wreszcie wyśnione Pietuszki – przyrzeczona kraina wiecznego szczęścia.
Wienia spotyka ukochaną. Spowita w biały welon Katarzyna Chlebny śpiewa mu liryczną pieśń.
Jak zginął Puszkin? Nieważne. Jak oczyścić politurę? – oto jest pytanie.
„Wszyscy jesteśmy jakby pijani, każdy na swój sposób; jeden wypił mniej, inny więcej. I na różnych różnie to działa: jeden śmieje się światu w twarz, a inny skłania głowę na piersi tego świata i płacze. Jeden już się wyrzygał i jest mu dobrze, a innego dopiero zaczęło mdlić”.
To tylko sen. Wienia nikogo nie spotyka i nigdzie nie dociera.
Na dworcu dopada go przeznaczenie: czterech typów o mordach tak strasznych, że strach pisać…
„I jeśli kiedykolwiek umrę – a wiem, że umrę w bardzo krótkim czasie – umrę, zgłębiwszy ten świat z bliska i z daleka, z góry i z dołu, ale z nim nie pogodzony” – powiada gorzko Wienia. Jest w tym jakiś przedziwny triumf.
„Umrę i On zapyta mnie w wówczas „Czy było ci tam dobrze, czy źle”? Ja zaś będę milczeć, opuszczę wzrok i będę milczeć”
***
Przejmująco wybrzmiewa „Modlitwa” Okudżawy.
***
Jak uczynić z rwącego potoku pijackiej świadomości Wieni Jerofiejewa zajmujący i dynamiczny współczesny spektakl? Można iść w kierunku melancholii i smutku, jak uczynił to Duczyński w Teatrze Kana. Można też, wzorem Siekluckiego, wpuścić na scenę świetny zespół i uzupełnić tę „filozofię spojrzenia przez dno butelki” pełnymi energii, kultowymi rosyjskimi songami. Punkowymi numerami i liryczną poezją śpiewaną: Wysockim i Pugaczową, Targovym i Lepsą. Zaś ostatnie przejmujące frazy poematu, pełną bólu refleksję umierającego bez powodu i sensu Wieni, powierzyć aktorowi spełnionemu – Edwardowi Linde-Lubaszenko.
Żeby przekonać się, co Wienia śpiewał w drodze na tamtą stronę lustra, trzeba się wybrać do Nowego Teatru. Warto.