Nie- bezpieczeństwa onanizmu
1. Piotr Sieklucki, dyrektor krakowskiego Teatru Nowego Proxima, w tym roku podjął się czynu bardzo prowokacyjnego i zarazem niebezpiecznego. Nie tylko zdecydował się wystawić na scenie swojego teatru ten przyciągający już samym tytułem spektakl, ale i zagrał w nim główną rolę. „Niebezpieczeństwa onanizmu” w reżyserii René Savériena do tekstów Jacquesa-Louisa Doussin-Dubreuila i Markiza De Sade […]
1.
Piotr Sieklucki, dyrektor krakowskiego Teatru Nowego Proxima, w tym roku podjął się czynu bardzo prowokacyjnego i zarazem niebezpiecznego. Nie tylko zdecydował się wystawić na scenie swojego teatru ten przyciągający już samym tytułem spektakl, ale i zagrał w nim główną rolę. „Niebezpieczeństwa onanizmu” w reżyserii René Savériena do tekstów Jacquesa-Louisa Doussin-Dubreuila i Markiza De Sade to pornograficzna komedia niewątpliwie warta obejrzenia, ale nie zalecana widzom o słabych nerwach, niezdystansowanych i nie mających dużego poczucia humoru.
Podczas spektaklu poznajemy pięciu onanistów i skutki uzależnienia od tej hańbiącej czynności. Okazuje się, że dolegliwości do jakich doprowadził ich nałóg jest mnóstwo – począwszy od fizycznego wyczerpania i bezsenności, poprzez utratę wzroku, gnicie brzucha, łysienie, wypadania zębów, czy nabawienie się wrzodów, a skończywszy na śmierci. Nie lada problemem jest więc ta choroba, wyniszczająca nasze społeczeństwa od niepamiętnych czasów – to może z jej powodu zginęło wiele prawych mężów. Żeby zapobiec katastrofie, w porę zareagować i pomóc nieszczęśnikom przed zgubą, aktorzy dają nam rady, jak rozpoznać onanistę i jakie kuracje aplikować, by nie doprowadzić do tragedii.
A to wszystko, wydawać by się mogło, za sprawą szwajcarskiego lekarza Samuela Tissota, który napisał traktat w całości poświęcony onanizmowi – „Onanizm albo dysertacja medyczna o chorobach wywołanych przez masturbację”. Każdy z bohaterów spektaklu przywoływał nazwisko tego uczonego twierdząc, że to właśnie dzięki lekturze jego dzieła udało im się ujść z życiem. Według niego sperma jest źródłem siły życiowej, a jej nadmierna i sprzeczna z naturą utrata powoduje trwałe szkody zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Co ciekawe, przez kolejne dziesiątki lat te tezy Tissota bezkrytycznie powtarzane były w kolejnych poświęconych temu tematowi pracach, gdzie onanistę określano mianem samobójcy.
Zresztą nie tylko fragmenty z traktatu Tissota mamy możliwość tu usłyszeć. Równie często bohaterzy powołują się na Onana znanego z Księgi Rodzajów, który po śmierci brata, mimo polecenia ojca, nie chciał dopełnić prawa lewiratu. Ze względu na to, że spłodzone przez niego potomstwo nie byłoby uznane za jego, a należące do zmarłego brata, ilekroć współżył z bratową unikał zapłodnienia. Jak podaje tekst: „(…) tracił z siebie nasienie na ziemię, aby nie wzbudził potomstwa bratu swemu” i przez samego Boga został za to skazany na śmierć. Pismo święte potępia marnowanie nasienia przez mężczyznę, ale fragmenty dotyczące tego problemu nie są przesycone fanatyzmem aż tak, jak wydane w 1825 roku „Niebezpieczeństwa onanizmu” autorstwa Jacquesa Louisa Doussin-Dubreuila, będące inspiracją do napisania scenariusza do sztuki Savériena.
Zaraz po wejściu na salę udziela nam się mroczny klimat sztuki. Mrożący krew w żyłach nastrój wywołuje muzyka Pawła Harańczyka połączona z unoszącym się wszędzie zapachem kadzideł. A wiszący przed nami olbrzymi krzyż jeszcze bardziej potęguje poczucie grozy. Kiedy na scenie pojawia się pięciu aktorów w perukach, bladych jak ściana, z zaczerwienionymi oczami, ubranych zgodnie z XVIII-wiecznymi trendami i z powagą zapatrzonych w dal, już wiemy, że zaraz zobaczymy albo coś niesamowitego, metafizyczno-libertyńskiego zarazem, albo coś, czego przychodząc do teatru wcale zobaczyć nie chcieliśmy. Bo to nie jest sztuka dla bogobojnych chrześcijan.
I dobrze, że ja się do nich nie zaliczam, bo inaczej już po kilku scenach moje sumienie nakazałoby mi wyjść z sali trzasnąwszy mocno drzwiami. Aktorzy bowiem, a szczególnie Piotr Sieklucki, w pewnym momencie chyba za bardzo puścili wodzę fantazji i pod wpływem nieokiełznanych emocji posypało się sporo wulgaryzmów – niby niewinnych wtrętów, a jednak wypowiedzianych z taką zamaszystością, intonacją i jednocześnie niekompatybilnością z tekstem, że czujnemu uchu nie mogło ulec uwagi, że tych słów wcale nie było w scenariuszu. Ale przecież to dopiero początek. Kontrowersji jest tu pełno i choć sam temat spektaklu wymusił na aktorach zdystansowanie i podejście do nich w sposób humorystyczny, to jednak pogwałcenie sfery sacrum już tak zabawne nie jest. Nawet ja (a powtarzam, że jestem bardzo otwarta na wszelkie kontrowersje) czułam skrępowanie patrząc na aktorów klęczących przed krzyżem i śpiewających pieśni na cześć św. Onana do żywcem wyjętych z kościoła melodii religijnych. Nerwowo rozglądając się po sali zerkałam na innych widzów, aby sprawdzić ich reakcje. I nie myliłam się – śmiejący się do tej pory widzowie w tym momencie zamilkli, nie wiedząc już, czy mają do czynienia z artyzmem, który przecież nie powinien mieć granic, czy może z prymitywnym bezczeszczeniem ludzkich uczuć religijnych. Wybaczcie, ale sądzę, że nie jest wielką sztuką zrobienie kontrowersyjnego widowiska na tle czy to religijnym czy politycznym. To są tanie chwyty prowokatorskie, jakich w mediach znaleźć można pełno. Rozumiem też, że oddanie klimatu Markiza de Sade nie jest łatwym zadaniem, tym bardziej, jeśli mielibyśmy zważać na czyjeś uczucia – jeśli ktoś nie chce tego oglądać to nie musi przychodzić na spektakl. Ale mimo wszystko od profesjonalistów oczekuję czegoś więcej, niż od pierwszego lepszego youtubera, który chce się wypromować opowiadając światu o swoim niby skrajnym, a jednak mało odkrywczym spojrzeniu na świat.
Jeśli jednak chodzi o samych aktorów, a szczególnie Piotra Siekluckiego i Janusza Marchwińskiego, byli naprawdę rewelacyjni. Ich dykcja, emocjonalność i przepiękny śpiew, który mieliśmy okazję usłyszeć podczas wykonywania przez nich kilku piosenek, naprawdę zwalał z nóg. Ten dramatyczno-komiczny spektakl oglądałam z zainteresowaniem, nieraz, jak reszta widzów, wybuchałam śmiechem, ale w niektórych momentach zastanawiałam się, po co te bluźniercze dodatki. Spektakl obroniłby się i bez nich, dzięki znakomitej grze aktorskiej i ciekawemu pomysłowi na jego zrealizowanie. Naprawdę nie trzeba było.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
2.
Grzesznicy, trzymajcie swoje żądze pod kontrolą! O tym, czym grozi brak zahamowań w tym względzie, pokazuje w pouczającym spektaklu niejaki René Savérien.
Kto się dzisiaj nie onanizował, ręka w górę! Wśród widzów trudno znaleźć chętnych do odpowiedzi na ów apel. Szkoda. Tu gra toczy się o najwyższą stawkę – pierwszą pomoc przy śmiertelnie niebezpiecznym nałogu. To dlatego przygotowano specjalne fiolki o właściwościach leczniczych. Niestety, podczas spektaklu trafią tylko do wybranych szczęśliwców. Reszta musi poradzić sobie z problemem inaczej. Byle nie na własną rękę!
Samogwałt? To się leczy!
Teatr Nowy- Proxima w Krakowie przypomina dzieło, które wszystkim popędliwym młodzieńcom wskazywało niegdyś drogę naprawy moralnej. „Niebezpieczeństwa onanizmu” to opublikowany w 1825 roku poradnik autorstwa Jacques’a-Louisa Doussina-Dubreuila. Francuski lekarz i chirurg pisał rozprawy o epilepsji, upławach czy gruźlicy, ale właśnie epistolarna praca poświęcona masturbacji uczyniła go wielkim autorytetem. Autorytetem nie tylko na polu medycyny.
Ten światły umysł wskazywał, iż samogwałt prowadzi i do fizycznego i do duchowego samozatracenia. Na dowód przytaczał przerażające jednostkowe przypadki. Kilka z nich pojawia się w krakowskiej inscenizacji. Ku przestrodze. Choć śmiech na widowni świadczy o bagatelizowaniu sprawy.
Reżyser chce zachować anonimowość
Reżyserem spektaklu jest bliżej nieznany René Savérien. Zagadkowa tożsamość twórcy adaptacji nie dziwi. Tylko osoba anonimowa była w stanie zdobyć się na tak odważny artystycznie manifest. W końcu to inscenizacja, która przekracza jedno z najmocniejszych społecznych tabu. Czyli zatrważające skutki masturbacji.
Opisy zaczerpnięte z pracy Doussina-Dubreuila, dotyczą licznych dolegliwości narządów wewnętrznych i zewnętrznych będących wynikiem autoerotycznej manii. W spektaklu poruszane są również zagadnienia związane z codzienną dietą oraz życiem psychicznym. Całość kreśli obraz oczywiście daleki od lansowanej przez współczesne liberalne media propagandy rozpasania. Onanizm, jak ujawnia autor, bynajmniej nie służy człowiekowi. Prowadzi do spadku wagi, bladej cery, ślepoty, a nawet śmierci! Kto nie wierzy, niech do Teatru Nowego- Proxima pobieży.
Wyznanie grzechów
Savérien ma świadomość, iż XIX-wieczne świadectwa mogą trącić myszką. Dlatego do pojawiających się w sztuce kontekstów, został dopisany całkiem nowy, ten związany z, przepraszam co bardziej wrażliwe uszy, Brukselą. Przywołano także prawdziwego przodownika dziedziny – markiza de Sade. Żeby nikt nie miał wątpliwości, o jaką skalę problemu chodzi.
Obecność markiza zobowiązuje, ale na szczęście nikt libertyńskiej zgnilizny tutaj serwować nie będzie. Co najwyżej zamarkuje małe smaganko, tudzież egzekucyjkę. Nad całością góruje zresztą ogromny krzyż – niemy świadek modłów i rachunków sumienia. A doprawdy jest się bohaterom sztuki z czego spowiadać.
Obsada snuje więc pouczające opowieści przy klęczniku, w kostiumowej oprawie oraz z klawesynową muzyką w tle. To mocno umowna forma, w której doskonale odnajdują się (jak można mniemać, oddani sprawie) aktorzy Piotr Sieklucki, Janusz Marchwiński, Mikołaj Prynkiewicz, Tomasz Adamski i Hubert Bronicki. Komediowe akcenty nie zmieniają faktu, iż „Niebezpieczeństwa onanizmu” stanowią w pierwszej kolejności porcję bezcennej, a dla niektórych wciąż tajemnej wiedzy. Cóż za interesująca alternatywa dla jakże problematycznej kwestii edukacji seksualnej młodzieży. Dubreuil zamiast Wisłockiej! Fiolki dla każdego! W tym wypadku można zapomnieć o klauzuli sumienia.
Łukasz Baduła